OUR CREW

MORO Dwór z Szablami

rasa: Ogar Polski
data urodzenia: 26 marca 2009r.
umaszczenie: czaprakowe
kolor oczu: bursztyn
znaki szczególne: białe końcówki palców i "mucha" na klatce piersiowej

Postaram się opisać Mora w "kilku" zdaniach, chociaż musicie wiedzieć, że to rzecz niełatwa, bo jest to postać bardzo skomplikowana.
Moro to mój pierwszy pies, wyczekiwany od zawsze nielabladoraportującypiłeczki, który to miał najbardziej kochać mnie, być mały, grzeczny i słodki...Przyznać trzeba, że parę rzeczy się zgadza: żaden z niego "lablador", kocha mnie najbardziej na świecie i słodki jest niebywale (no jak można nie kochać jego szczeniorowego ryja? :)). Ale czy on taki grzeczny i aportujący? O te dwie rzeczy walczyłam zaciekle, i pochwalić się muszę, że z rezultatem jak najbardziej zadowalającym :)

Moro jako szczeniaczek był przecudowny - bawił się ślicznie wszystkim (widzę to teraz, wtedy jakoś nie bardzo to zauważałam), ładnie się pilnował (na prawdę BARDZO ładnie) i w ogóle był taką małą czarno-rudą sierotką.

Potem jednak nastał czas psiego dorastania, kiedy to Moro zaczął mieć swój punkt widzenia, nabawił się lęku separacyjnego i stał się "psem niezależnym". Okres ten pokrył się z czasem, kiedy zauroczyły mnie wystawy, a jako, że nie miałam pojęcia o czymś takim jak socjalizacja, to się Rudy Piesek socjalizował sam - na konkursach próżności. I tak dziesięcioletnia Wiktoria i roczny (?) Moro musieli zacząć współpracować i się sobą nawzajem interesować, bo ładny piesek to nie wszystko, żeby osiągać "coś" na wystawach. I o tym akurat wiedziałam.

Moro i ja (pozdro dla kumatych :P) na wystawie klubowej w 2012r.


Jak tak już razem sobie trenowaliśmy w ogródku ładną postawę i bieganie na ringówce (droga przez mękę, ale uparta byłam), to i wspólnych spacerów się zachciało. Znaczy się mi, bo Moro wolał sobie cichaczem rozpleść siatkę i dreptać sobie z psimi kumplami. No bo po co mu taka kotwica na końcu smyczy?
Nasze pierwsze, niewymuszone spacery nie były niczym przyjemnym. Moro gonił wszystkie zwierzęta, jakie zobaczył, podbiegał do innych ludzi i psów, uciekał za tropami uciekającychcosiów i ogólnie miał mnie w głębokim poważaniu. 
Mniej więcej w tym czasie dołączyłam do Klubu Przyjaciela Psa. Pierwsze udzielanie się na forum, wiele poznanych przez to osób. A skoro stałam się częścią tej społeczności (internetowej, ale who cares?!) to i na obóz bardzo chciałam jechać. Wszechświat był ze mną: Tułowice są ode mnie jakieś 15 minut samochodem. Rodzice się zgodzili, więc nie zostało mi nic, jak tylko czekać na upragniony wyjazd.
No i wszystko byłoby super, ale na tym obozie dopiero wyszło, jak bardzo się nie rozumiemy. A widząc innych, którzy uczą swojego psy sztuczek i spuszczają je ze smyczy, przykro mi było, że ja nie mogę. To się uparłam i postanowiłam, że my też tak kiedyś będziemy. Że Moro nie będzie uciekał, będzie odwoływalny, nie będzie mnie ignorował i patrząc na mnie, będzie miał w oczach to coś, co miały tamte psy patrząc na swoich opiekunów.

Niezależny, uciekający champion gardzący całym światem. Jedzeniem też, o zabawkach nie wspominając.

Po pamiętnym Pierwszym Obozie w Tułowicach zaczęła się nasza ciężka praca. Tak, nasza: najwyższym celem było robienie wszystkiego wspólnie. Nie za bardzo chcę pisać Wam krok po kroczku, jak dokładnie wyprowadziłam naszą relację na prostą. Z jednej strony nie do końca pamiętam, jak to było, a z drugiej uważam, że sukces to wypadkowa pierdyliarda (nie zawsze dobrych) metod wychowawczych, Mora charakteru i mojej upartości.


Dziś Moro jest najcudowniejszym pieskiem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Jest w 100% odwoływalny, nie ucieka i KOCHA MNIE. To jest chyba najważniejsze. To Rude Stworzenie nauczyło mnie stawiania sobie racjonalnych celów i realizowania ich, cierpliwości, radości z każdego, nawet najmniejszego sukcesu i komunikowania się z istotą tak dziwną, jak pies. I to mój pies (weird level 1000).

Dziś, po tych wszystkich latach walki o poprawę psiego zachowania, jeździmy sobie wspólnie po stolicy (niebywałe zdolności przystosowawcze Mora w dużym stopniu nadrobiły brak socjalu), do Annówki i biegamy razem agility. Niemożliwe? Phi, w naszym słowniku nie ma takiego słowa :D

Ciągle "walczę" o nasze zabawkowanie - staram się pokazać Morowi, że toysy są tak samo fajne jak jedzenie (a nawet bardziej, pozdrawiam osoby biegające agi umazane pasztetem) i za to też można pracować. Szarpać się ten mój Stwór Okropny nie chce, ale jakoś mnie to nie boli. Jesteśmy na takim etapie, że Moro, widząc zabawkę, merda ogonkiem, a nie zwiewa gdzie pieprz rośnie "bo znowu czegoś ktoś od niego chce". Przetrwaliśmy czasy, kiedy to pies gasił się, zanim w ogóle zaczęliśmy cokolwiek robić i teraz dążymy do maksymalnego skupienia i motywacji w każdych warunkach. Motywacji na zabawki też, bo co to za problem kupić piłkę zamiast szarpaka? No żaden :)

To be continue...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz